wtorek, 20 października 2015

Kup pan książkę

Włączam rano radio- Mała zawsze domaga się muzyki do śniadania :) Odbiornik mam w stylu retro, więc trzeba długo kręcić pokrętłami i od czasu do czasu poprawić antenę, ale zawsze w końcu jakaś stacja się znajduje.

W Jedynce akurat trwają pochwalne peany na temat czytelnictwa Amerykanów. Jak to oni dużo czytają, jak dużo książek kupują. Nieuchronnie pojawia się też marudzenie na temat Polaków. Bo u nas biedni wydawcy i księgarze mają powody do narzekania. Polacy książek nie kupują i nie czytają.

Nie wiem, czy nie czytają. Brak mi danych na ten temat. Fakt, znam osoby, które książek nie lubią, ale jakoś mało ich w moim otoczeniu. Znam też takich ludzi, którze je lubią, a nawet kochają. Kochają, ale nie kupują. Bo książki są drogie, coraz droższe. Ostatnia wizyta w księgarni przyprawiła mnie  zawrót głowy. 39 czy 50 zł, to dla wielu spora suma za jeden egzemplarz. Przy czym nie były to ceny za książki jakoś szczególnie starannie wydane. Ja rozumiem, że Cejrowski się ceni. Kredowy papier, dużo zdjęć dobrej jakości, dopracowana w detalach szata graficzna. Taka książka, to pieszczota dla dłoni i oka. Ale coraz droższe są takie "zwykłe" powieści.

Polacy nie kupują książek, bo zarabiają mało i niestety książki są dla wielu z nich dobrem luksusowym. Odwiedzają biblioteki (ile razy jestem w książnicy, nigdy nie jest pusto), wymieniają się ze znajomymi. Chcą czytać. Tylko tak, by nie uderzało to w domowy budżet.

Ja sama wolę książki kupować. Te dobre, piękne, zachwycające. Wracam do nich, zaprzyjaźniam się z nimi. Lubię bibliotekę, ale są takie książki, które po prostu muszę mieć na własność. "Mały Książę", powieści Jane Austen i Sienkiewicza, "Błękitny Zamek", podróżnicze zapiski Wojciecha Cejrowskiego, "Dzieje duszy", "Bóg nigdy nie mruga"- to moje absolutne must have. Wypożyczanie nie wchodziw  grę. Każdy ma swoją listę książek, które go zachwyciły. I wielu ludzi stara się mieć te swoje "zachwyty" w domowej biblioteczce. Ja w dodatku uwielbiam tradycyjne książki. Żadne tam ebooki, audiobuki. Książka musi pachnieć, szleścić i mieć swój ciężar w dłoni ;) Dlatego jeśli mogę, kupuję. A gdy je dostaję, cieszę się jak dziecko (no chyba, że ktoś daje mi książkę, która zupełnie do mnie nie pasuje i świadczy o tym, że ktoś mnie zupełnie nie zna. Wtedy mniej się cieszę- ale to już inna historia). Ostatnio jednak nawet ja częściej pojawiam się w książnicy, niż w księgarni. Niestety, wydatków i bez tego jest sporo.

Zastanawiam się, czy redaktorzy radiowej Jedynki zupełnie nie znają tego problemu? Nie wiedzą, że dla wielu osób w naszym kraku 30 zł, to kwota zbyt dużo do wysupłania ot tak? Że jeśli jakaś samotna matka zarabia 1200 zł, a z tego musi opłacić wynajem mieszkania/ ratę kredytu hipotecznego, gaz, prąd, to na życie zostanie jej tak śmiesznie mało, że książka będzie nieosiągalnym luksusem? (Ja na szczęście nie jestm samotną matką, ale i takie znam).Takie narzekanie na Polaków, marudzenie, że nie kupują książek, nie chcą mieć dzieci, nie oszczędzają- jest moim zdaniem bezsensowne i w pewnym sensie obraźliwe w oderwaniu od kontekstu ekonomicznego. Zejdżcie na ziemię, szanowni Dziennikarze.

Fot. stylowi.pl

środa, 7 października 2015

Jesienny "niechcemisizm"

Jesień. W niektóre jesienne poranki, w te ponure i nijakie chciałoby się nie wstawać z łóżka. Chciałoby się poleżeć pod ciepłą kołderką, powylegiwać... A gdyby tak jeszcze jakaś dobra dusza przyniosła do łóżka kubek kawy i rogalika, byłoby naprawdę cudownie.
Jak by to było pięknie z tą kawką leniuchować w koszuli nocnej, obejżeć po raz kolejny ulubiony film, poczytać ulubioną książkę (czy tylko jak tak mam, że czytam niektóre książki wiele razy?).

Takie mam marzenia...
Ale mama energicznego maleństwa musi takie marzenia odłożyć na bliżej nieokreślone "kiedyś tam". Jesień, czy nie, trzeba wstać, zrobić śniadanie, pobawić się, iść na spacer. Trzeba. Choć czasami już człowiek ma dosyć tych spacerów. Bo ileż można zachwycać się gołębiami i babkami z piasku...

Chciałoby się zrobić jakieś jesienne porządki. Zaprowadzić ład w całym otoczeniu. Oddać wszystko, co niepotrzebne. Odłożyć wszystko na miejsce. Ale ile by się człowiek nie napracował, i tak zaraz wdepnie w jakąś plastikową kozę, czy gumową małpę. W takich momentach ogarnia przekonanie, że odkłądanie wszystkiego na miejsce ma tyle sensu, co wtaczanie kamienia pod górę, przez pewnego mitycznego Greka... I tyle w temacie porządku.

Zmęczona jestem. Jsienny "niechcemisizm" mnie dopadł. Są na to jakieś sposoby?