środa, 7 października 2015

Jesienny "niechcemisizm"

Jesień. W niektóre jesienne poranki, w te ponure i nijakie chciałoby się nie wstawać z łóżka. Chciałoby się poleżeć pod ciepłą kołderką, powylegiwać... A gdyby tak jeszcze jakaś dobra dusza przyniosła do łóżka kubek kawy i rogalika, byłoby naprawdę cudownie.
Jak by to było pięknie z tą kawką leniuchować w koszuli nocnej, obejżeć po raz kolejny ulubiony film, poczytać ulubioną książkę (czy tylko jak tak mam, że czytam niektóre książki wiele razy?).

Takie mam marzenia...
Ale mama energicznego maleństwa musi takie marzenia odłożyć na bliżej nieokreślone "kiedyś tam". Jesień, czy nie, trzeba wstać, zrobić śniadanie, pobawić się, iść na spacer. Trzeba. Choć czasami już człowiek ma dosyć tych spacerów. Bo ileż można zachwycać się gołębiami i babkami z piasku...

Chciałoby się zrobić jakieś jesienne porządki. Zaprowadzić ład w całym otoczeniu. Oddać wszystko, co niepotrzebne. Odłożyć wszystko na miejsce. Ale ile by się człowiek nie napracował, i tak zaraz wdepnie w jakąś plastikową kozę, czy gumową małpę. W takich momentach ogarnia przekonanie, że odkłądanie wszystkiego na miejsce ma tyle sensu, co wtaczanie kamienia pod górę, przez pewnego mitycznego Greka... I tyle w temacie porządku.

Zmęczona jestem. Jsienny "niechcemisizm" mnie dopadł. Są na to jakieś sposoby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz