środa, 26 sierpnia 2015

Sprzątanie, to wyzwanie!

Mała jest absolutnie cudowna! Wiem, wiem, każda matka myśli tak o swoim dziecku (i słusznie), ale cóż, tak jest. Jest cudowna, gdy się śmieje i poznaje świat.  Ten jej uśmiech i zmarszczony nosek, gdy na jaw wychodzi jakaś "nowa" właściwość danego przedmiotu, jakieś "nowe" prawo fizyki- bezcenne! Uwielbiam te chwile. Ale uważam, że jest cudowna nawet w tych trudnych chwilach.  Gdy ma kolejny skok rozwojowy, albo dokucza jej wyżynający się właśnie ząb trzonowy. Fakt, lekko wtedy nie jest. Mała marudzi, popłakuje, sama nie wie czego chce i jedyne, co ją zadowala, to przytulanie się do mamy (to dziwne, bo zwykle niekwestionowanym idolem jest tata). Nie można wtedy robić absolutnie nic. Nawet próba zaparzenia kawy kończy się tym, że mały, płaczący ludek uwiesza się na moich nogach, odpycha od szafki (siłę ma zdumiewającą) i domaga się przytulasa. Teraz, natychmiast. Gotowanie obiadu, sprzątanie, przygotowanie się do spaceru jest wtedy czymś ekstremalnym, bo wszystko trzeba robić z zapłakanym maluchem na ręku (a moja "kruszyna" do lekkich nie należy). Nie jest łatwo, ale biorę głęboki wdech i myślę sobie o tym, że kiedyś będę tęsknić za tym, żeby moja córcia tak się do mnie przytulała. Wyrośnie pewnie szybciej, niż bym chciała i nie będzie już tak często obejmować mamusi za szyję. Dlatego uważam, że te chwile totalnego "mamoprzyklejenia" też są wspaniałe.

Ale cudowność bycia razem to jedno, a stan, w jakim znajduje się przez to mieszkanie, to już inna kwestia. Zarówno odkrycia i radosne psoty, jak i "mamoprzyklejenie" zostawiają na nim swój ślad. Swoją małą cegiełkę dokłada też Mężon- zmęczony i roztargniony coraz częściej zapomina coś odłożyć na miejsce. A ja... ja go rozumiem, odłożyłabym za niego ale biegnę wziąć objęcia Małą, która głośno szlocha (sama nie wie, z jakiego powodu, ale nie wątpię, że jest to powód poważny). Efekt tego wszystkiego jest... opłakany. I nie to, żebym się czepiała. Nigdy nie byłam typem pedantki. Układanie ręczników w taką kosteczkę, żeby nie było widać brzegów, czy składanie w równą kostkę prześcieradła z gumką, to nie w moim stylu. Zdecydowanie wolę lekki artystyczny nieład, niż mieszkanie- muzeum, tak nieskazitelne, że aż nie widać, że ktoś w nim mieszka. Powiedzmy sobie jednak szczerze: czym innym jest zostawiona na stoliku książka, niezbyt idealnie złożony ręcznik w szafie, czy lekki nieład na biurku, a czym innym już blat kuchenny nieposprzątany po gotowaniu obiadu, nieumyte naczynia, plamy małych rączek na meblach, okruchy na podłodze i porozrzucane wszędzie zabawki. To już nie jest lekki nieład. To jest sytuacja, która nieuchronnie zmierza w stronę bezlitosnego syfu! Syf, to już stan, w którym poczucie spokoju i harmonii w domu spada do zera, odpocząć się nie da, a zaproszenie kogoś na kawę może narobić wstydu.
Skoro już do tego doszło, to naprawdę najwyższy czas coś z tym zrobić!

Tak, łatwo powiedzieć. Ale co zrobić? Wysłać Małą i Mężona na długie wakacje do Paragwaju, albo na inny koniec świata, niech tam brudzą? Przecież ja bez nich z nudów umrę :) Zamykać Małą w kojcu na całe dnie? A tam, u nas nawet kojca nie ma.

Wiadomo, jak trwoga, to do bloga ;) Gdy w końcu udało mi się uśpić Małą (jejku, gdzie te czasy, gdy zasypiała o osiemnastej lub dziewiętnastej i spała do rana?), zrobiłam sobie dobrą kawkę zbożową, odpaliłam internet i znalazłam. Tadam! Niebałagankę znalazłam. Niby nie pisze nic nowego, nic odkrywczego, a cudowna jest :)

Poczytałam, zmotywowałam się, zawzięłam się i następnego dnia zaczęłam.
Najbardziej wzięłam sobie do serca to, że na sprzątanie nie trzeba mieć dużo czasu. Wystarczy znaleźć chociaż kwadrans dziennie. I ten kwadrans solidnie przeznaczyć na wykonanie jakiegoś zadania. Jedno okno, jedna szuflada, jeden kąt. Okazało się, że naprawdę dużo da się zrobić w piętnaście minut. A tak mało czasu zawsze się jakoś znajdzie.

Zaczęłam też dokładnie planować sprzątanie- oczywiście te bardziej czasochłonne zadania. Jestem z tych, co wierzą w słowo pisane. Jeśli mam coś napisane, to zrobię. Więc planuję, zapisuję i działam.

Wzięłam sobie też do serca to, że czasami planowanie działania zajmuje więcej czasu, niż jego wykonanie. Więc zamiast siedzieć i myśleć, jaka jestem zmęczona i jak dużo mam do zrobienia, po prostu wstaję i robię te drobniejsze rzeczy. Starcie jednej plamki, podniesienie jednej zabawki nie wymaga planowania, wymaga tylko pokonania własnego "teraz nie mam siły".

I najważniejsze- żeby mieć tę siłę właśnie, trzeba naprawdę odpoczywać. Odpisywanie na zaległe maile, płacenie rachunków przez internet, czy spacer... po zakupy- nie liczy się jako odpoczynek. W naszym przypadku sprawdzają się spotkania z rodziną. W otoczeniu życzliwych ludzi Mała chętnie odkleja się od rodziców, z babciami i ciociami czuje się znakomicie, a my możemy po prostu siedzieć, pić kawę i nic nie robić. Cudnie. Po takim rodzinnym seansie mam siłę do latania na szmacie ;)

Dzięki temu mieszkanie nareszcie zaczyna wyglądać przyjemnie. Do stanu docelowego jeszcze trochę brakuje, ale jest lepiej.
A czy Wy macie jakieś patenty na utrzymanie porządku w domu, w którym jest dziecko?

Mała oczywiście brudzi nadal i nadal miewa napady "mamoprzyklejenia". Uczę ją odkładać po sobie, podnosić, sprzątać. Wychodzi różnie i pewnie ta nauka będzie długim procesem- nie mam co do tego złudzeń. Ale też wiem, że nauka będzie dla Małej łatwiejsza, gdy dostanie od rodziców dobry przykład. Mężon to rozumie, dlatego on też stara się jak może. Kochany jest, prawda? :)


Nie wiem, jak długo uda nam się ten stan utrzymać. Liczę na to, że dobre zwyczaje wejdą nam w nawyk już na dobre. Życzcie nam powodzenia. A puki co- wszystkie ciotki i koleżanki zapraszam na kawę :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz